[CH11] Race against time


Race against time

Obaj weszli do pokoju gdzie mogli być sami. Przez długi czas panowała między nimi cisza, Minseok nie miał pojęcia, jak się wziąć za tą rozmowę, a Chen z kolei, nie miał zamiaru zaczynać jej jako pierwszy. Za bardzo się bał, nie tyle samych konsekwencji ze strony całego gangu, co właśnie odrzucenia przez Minseoka. Potrafił bowiem przyznać przed samym sobą, że zaczął darzyć go jakimś uczuciem.
– Powiesz mi… powiesz dlaczego? – zapytał w końcu starszy. Chen spuścił głowę, nie miał już w końcu nic do stracenia, więc chyba mógł wszystko powiedzieć. Wyrzucić to w końcu z siebie, a następnie pogodzić się z własnym losem, który prawdopodobnie nie szykował dla niego nic dobrego. Usiadł więc na łóżku, tuz obok Seoka, by chociaż jeszcze chwilę móc czuć ciepło, jakie dawało jego ciało. Był pewien, że będzie za nim tęsknił.
– Wiesz… kiedy umarli moi rodzice, Guk nas do siebie przygarnął. Mówiąc “nas” mam na myśli mnie i moją młodszą siostrę, ma pięć lat… jest przesłodka – tutaj chłopak się trochę uśmiechnął, myśląc o niej, lecz po chwili ten uśmiech z niknął, w końcu zaczął się bardzo martwić, pomimo tego, że wierzył, iż Yongguk nic jej nie zrobi. – ona traktuje go jak drugiego starszego brata. Guk strasznie ją rozpieszcza. Ja… naprawdę myślałem, że on jest również moim przyjacielem, ale po czasie zaczął grozić, że jeśli nie dowiem się tego czy tamtego, to wyśle ją za granicę. Ona ma pięć lat, Minseokkie. Nie poradziłaby sobie z czymś takim…ja nie poradziłbym sobie bez niej.
Jongdae miał już łzy w oczach, nawet nie próbował ich powstrzymać przed wypłynięciem. Jedyne o czym teraz myślał, to to jak odebrać Gukowi swoją siostrę. Przygryzł wargę i wstał. Zaczął chodzić po pokoju, a Minseok jedynie na niego patrzył, przyswajając informacje jakie właśnie otrzymał.
– Minseokkie, ja nie mam czelności prosić cię o przebaczenie. Żadnego z was, rozumiem, że już mi nie ufacie, ale… mogę dać wam wszystkie informacje jakie znam na temat B.A.P, po tym proszę… pozwólcie mi odejść, ja muszę ją odzywskać – powiedział, po raz pierwszy patrząc drugiemu w oczy. Minseok z kolei chciał wstać i mocno go do siebie przytulić, ale wiedział, że w danej sytuacji takie posunięcie nie będzie odpowiednim. Odchrząknął więc jedynie i już miał zamiar coś powiedzieć, ale wtedy usłyszeli dzwonek do drzwi. Tym razem patrzyli na siebie z wypisanym na twarzy przerażeniem i prędko wrócili do salonu, w którym była już cała, zdolna do tego reszta.
– Ja otworzę – Tao, jako lider postanowił to zrobić. Oczywiście miał też w myślach to, że bez Krisa nie ma po co żyć, więc może się poświęcić. Nie potrafił ukryć zdziwienia, gdy po otwarciu drzwi, zamiast policji zobaczył Daehyuna z jakąś małą dziewczynką.
– Nie mam złych zamiarów – popwiedział prędko Dae i oddał Tao broń, jaką ze sobą miał, po czym podniósł do góry ręce. Kiwnął jeszcze głową na stojącą przed sobą dziewczynę, by dać Tao znać, że powinien uważac na słowa i na gesty.
– Wujku co to za broń? Co to za człowiek? Obiecałeś, że zabierzesz mnie do oppy – powiedziała ze łzami w oczach. Tao uwielbiał dzieci, więc bezmyślnie oddał Daehyunowi broń i prędko ją pogłaskał. Członek B.A.P tylko schował broń za pasek i powoli opuścił dłonie.
– Hyerin! – obaj usłyszeli głos Jongdae. Dziewczyna wyrwała się Tao i pobiegła do Chena, który mocno ją przytulił. Lider nie miał pojęcia, co się tu dzieje. Spojrzał pytająco na Daehyuna, który ciągle stał na progu i nie spodziewał się, że pozwolą mu wejść do środka.
– Boję się o nią. Yongguk jest nieobliczalny. Minseok, widziałeś, co zrobił Jongdae – Xiumin przygryzł wargę i pokiwał głową.
– Czekaj, co ma Yongguk do Chena? – spytał Tao. Patrzył teraz na chłopaka przytulającego swoją siostrę, czekając na odpowiedź. Jongdae wiedział, że musi jej udzielić. Nie chciał już dłużej kłamać.
– Hyerin, obiecuję, że zaraz do ciebie wrócę, dobrze? Idź się pobawić z chłopakami – uśmiechnął się ciepło do dziewczynki i poszedł porozmawiać z Zitao, który coraz mniej z tego wszystkiego rozumiał. Chen westchnął i dotknął jego ramienia. – Luhan, możesz zabrać Hyerin? Nie chcę, żeby nas słyszała – Chińczyk oczywiście się zgodził, też kochał dzieci, a skoro wiedział już o wszystkim, to stwierdził, że bardzo chętnie oprowadzi dziewczynkę po domu. Chen i reszta usiedli w salonie.
***
– Czyli chcesz powiedzieć, że Yongguk przez te wszystkie lata wam pomagał?
– Tak.
– I że przez cały ten czas byłeś w B.A.P? I przekazywałeś im, co planujemy?
– Dokładnie – w tym momencie Tao skończyły się pytania. Jego mózg przez natłok informacji przez chwilę przestał pracować i nie był w stanie przetworzyć takiej ilości informacji, tak szokujących na dodatek. Część jego chciała strzelić Chenowi w łeb i zakopać w ogródku, druga część wybaczyć i pozwolić odpokutować swoje winy.
– Wiesz, że jakby Kris tu był, to rozerwałby cię za to na strzępy?
– Tak, mam tego świadomość – Jongdae był już pogodzony z losem, dlatego mówił wolno i spokojnie. Lider wstał i zrobił kilka kółek po pokoju. Naprawdę nie miał pojęcia, co zrobić z tym wszystkim. Dlatego też nie zrobił nic. Potrzebował rady. Poszedł do pokoju, w którym leżał Kris, to był już chyba 7 raz w ciągu godziny. Jednak ani razu z nim nie rozmawiał, starszy Chińczyk ciągle nie odzyskał przytomności. Dopiero teraz usłyszał, że Hyunwoo z nim rozmawia. Niepewnie wszedł do środka, co obaj zauważyli Lekarz spojrzał na drzwi i zrozumiał.
– To… ja was zostawię. Zi, zawołaj mnie, jakby coś się działo – rzekł, wychodząc. Tao lekko kiwnął głową. Stanął nad Krisem, który wyciągnął dłoń, by go dotknąć. Młodszy od razu ją złapał,
– Co tam się dzieje? – łzy napłynęły mu do oczu, kiedy usłyszał słaby głos swojego ukochanego, ale szybko odwrócił głowę, by Kris ich nie zobaczył. W zamian uśmiechnął się do niego lekko i zastanowił przez chwilę, zanim zaczął mówić. Nie chciał go denerwować, nie teraz. Był strasznie blady, miał gorączkę i ogólnie wyglądał co najmniej źle.
– Nic takiego. Zobaczysz sam, jak wyzdrowiejesz. Dam radę to opanować – obiecał młodszy. Tak szczerze to sam sobie z tym nie radził. Ale tego już Krisowi nie powiedział.
– Jeśli wyzdrowieję, Zi… nie czuję się najlepiej…
– Nic nie mów, proszę. Odpoczywaj – Tao bardzo chciał się teraz rozpłakać, wiedział, że to by mu ulżyło, ale nie chciał pokazywać ukochanemu, jaki jest słaby. Cały czas trzymał go za dłoń i ze zmartwieniem patrzył mu w oczy. Szczerze wierzył, że wyzdrowieje, że jeszcze wszystko będzie dobrze. Nawet nie przyjmował do wiadomości, że jutro Krisa może zabraknąć.
– Byłoby mi łatwiej, gdybyś już był mój – starszy uśmiechnął się lekko i splótł swoje palce z palcami Zitao.
– O czym ty mówisz… przecież jestem twój – chłopak zachichotał cicho. Ucieszył go widok uśmiechu na ustach Krisa. On utwierdził go w przekonaniu, że teraz wszystko naprawdę będzie dobrze.
– Zi… mogę cię o coś zapytać?
– Pytaj.
– Wyjdziesz za mnie? – wtedy też u Tao najprawdopodobniej ustały wszystkie procesy życiowe, łącznie z oddychaniem i biciem serca.
– T…ak… – powiedział po czym zemdlał. Kris już chciał się podnieść, ale był świadom tego, że to nie najlepszy pomysł. Zaczął więc wołać swojego kolegę, który wparował prędko do pokoju. Nieźle się zdziwił, gdy zobaczył, że to młodszy potrzebuje pomocy medycznej, a nie odwrotnie. Oczywiście o wszystko Krisa wypytał, śmiejąc się po chwili z całej tej sytuacji. Myślał bowiem, że tak owe mają miejsce wyłącznie w filmach, więc nie potrafił przybrać odpowiednio poważnej miny.
– Hyung! Nie śmiej się, pomóż mu!
– Ależ nic mu nie jest, zaraz się obudzi, po prostu… za wiele wrażeń, to moja diagnoza – powiedział i jedyne co zrobił to otwarcie okna i uniesienie nóg Chińczyka do góry. Kris zaczął się zastanawiać, co zrobić kiedy jego ukochany Zizi się obudzi. Niby zgodził się na ten poważny krok, ale z drugiej strony już wtedy mógł być w takim stanie, że nie do końca ogarniał to co mówi. A co jeśli całkowicie zapomni o tym pytaniu? Teraz to Kris zaczął się stresować, już nawet zdążył zapomnieć o tym, że źle się czuje. Nawet przez to co właśnie miało miejsce, zaczął się zastanawiać czy żyje, czy na pewno jest na ziemi, a nie w jakimś durnym niebie. A może właśnie tak wyśmiewczo po prostu wyglądało piekło?
– Hyunwoo? Czy ja śnię? Uszczypnij mnie – poprosił, patrząc w znajdujący się nad nim sufit. Teraz to dopiero lekarz się zdziwił. Zaczął się zastanawiać w co też się wpakował i czym też sobie zasłużył na towarzystwo w postaci takich ciołków.
– Mam nadzieję, że to tylko twój stan tak na ciebie działa, Yifan – powiedział i widząc, że Zitao powoli się budzi, postanowił ponownie wyjść, by przypadkiem się nie zarazić ich głupotą. Tao podniósł się i spojrzał na swojego ukochanego. Ciągle był w ciężkim szoku po tym, co usłyszał.
– Yi… – przez chwilę patrzył starszemu w oczy. Potem złapał go za dłoń i ucałował ją. Wciąż nie mógł uwierzyć. Za wszelką cenę próbował wrócić do rzeczywistości, ale myślami był gdzieś w dalekiej przyszłości, w ich wspólnym domu, z daleka od kłopotów i cierpienia. Kris wiedział, że nie musi nic mówić. Po prostu siedzieli obok siebie.
***
A Luhan miał dosyć tego czekania. Kiedy tylko Chen przejął od niego Hyerin, wsiadł do swojego samochodu i ruszył z powrotem do Seulu. Miał zamiar zabrać ukochanego ze szpitala, w końcu już raz się z nim widział i Sehun był w bardzo dobrym stanie, wskazującym na to, że może wyjść ze szpitala. Dlatego też Chińczyk pojechał, nie pytając o zgodę Tao i w ogóle nikogo z EXO. Liczyło się dla niego tylko spotkanie z Sehunem i wyciągnięcie go stamtąd, bo wiedział, że chłopak jest w wielkim niebezpieczeństwie.
Zaparkował niedaleko szpitala, nie na samym parkingu, na wszelki wypadek. Gdyby B.A.P tam było, od razu rozpoznaliby jego samochód, a jeśli auto było ukryte, to Luhan mógł pozostać niezauważony. Wszedł do szpitala bez problemów, nie pytał jednak, na jakiej sali leży Sehun, bo dobrze wiedział. Wjechał windą na drugie piętro i od razu udał się do danego pomieszczenia. Koreańczyk siedział na łóżku, już ubrany i gotowy do wyjścia. Odwrócił głowę, kiedy usłyszał kroki.
– Lu! – Luhan podbiegł do niego i przytulił go, lecz nie za mocno, by nie uszkodzić mu złamanych żeber. Poczuł łzy młodszego chłopaka na ramieniu, więc szybko je otarł.
– Nie płacz, Hunnie, już jestem, jestem z tobą – wyszeptał, uśmiechając się do ukochanego. Wiedział, że mają mało czasu i muszą uciekać, bo w końcu policja pilnowała tej sali, ale jednocześnie nie mógł oderwać wzroku od twarzy Sehuna. – Zabiorę cię stąd.
– Czekaj… Kyungsoo… powinniśmy do niego iść… już po operacji. Wszystko się udało, powinien wiedzieć, gdzie jesteśmy – rzekł młodszy, wycierając swoje łzy. Luhan prędko złapał go za policzka i pocałował w usta. Wciąż niedoświadczony maknae znacząco się zarumienił, co z kolei starszy wręcz uwielbiał.
– Skarbie, musimy prędko uciekać. Nie mamy cz…
– Nie zostawię go tu niczego nieświadomego Lu. Jeste naszym przyjacielem. Zróbmy tak… – Sehun zaczął opowiadać ukochanemu swój plan, który jak Luhan stwierdził, nie był najgłupszy. Oczywiście był bardzo ryzykowny, ale Chińczyk był świadom tego, że nie da rady przekonać młodszego do swojej racji. Wyszedł więc ze szpitala i poszedł do samochodu. To tam właśnie miał czekać na młodszego i pomimo tego, że było mu ciężko to robić, chciał dotrzymać złożonej obietnicy.
Młodszy natomiast, poszedł do Kyungsoo z małą karteczką w dłoni, wszedł do jego sali i jakby niegdy nic po prostu go przytulił, właśnie wtedy, chowając mu ukradkiem kartkę do kieszeni od piżamy.
– Cieszę się, że operacja się udała, hyung. Jak się czujesz? – zapytał. Wiedział, że teraz gra aktorska jest bardzo ważna, ponieważ w tym samym pomieszczeniu przebywał doktor, który coś sprawdzał.
– W porządku. Naprawdę jestem dobrej myśli. Co prawda jeszcze nie mogę ruszyć nogami, ale czuję je. Nawet nie wiesz jak się cieszę. – odpowiedział. Kyungsoo był bardzo mądrym chłopakiem, dlatego domyślił się, co jest grane. Doskonale wiedział, że już dzisiaj Sehuna w szpitalu nie będzie i w duchu modlił się, by jego ucieczka się mu udała. Poczuł, że młodszy włożył mu karteczkę do kieszeni. Sehun uśmiechnął się do niego i oparł się na kuli. Skręcona kostka ciągle dawała o sobie znać, tak samo jak ręka, przez którą nie mógł prowadzić. Żebra już mu tak nie dokuczały, chociaż ciągle nie czuł się najlepiej.
– Hunnie… uważaj na siebie – szepnął Kyungsoo, gdy zauważył, że lekarz poszedł do innej sali. Młodszy pokiwał głową. Miał zamiar uważać zarówno na siebie jak i Luhana. Pożegnał się z przyjacielem i zjechał windą na parking, wcześniej upewniając się, że lekarze na pewno go wypisali. Co prawda teoretycznie policja zakazała mu wychodzenia ze szpitala, ale policjantów nigdzie nie widział, dlatego postanowił zaryzykować i po prostu uciec. Gdy już znalazł się na parkingu, Luhan pomógł mu wsiąść do auta.
– I co? Powiedziałeś mu wszystko? – spytał, gdy tylko wyjechali. Rozejrzał się jeszcze, ale nie zobaczył B.A.P, więc pojechał dalej.
– Napisałem… Lu… policjanci rozmawiali o jakiejś strzelaninie pod szpitalem… co się stało? – Sehun spojrzał na ukochanego. Luhan przygryzł wargę i westchnął. Akurat stali na światłach, więc mógł mu wszystko odpowiedzieć.
– Himchan, Junhong i Yongguk nas zaatakowali, gdy wychodziliśmy ze szpitala. Kris nas uratował, ale sam dostał, źle z nim teraz. I… coś jeszcze.
– Co?
– Za dużo opowiadania. Dowiesz się, jak już dowiedziemy. Lepiej, żeby to on ci o tym powiedział.
***
Sehun z trudem przyswoił taką ilość informacji. Ale po jakimś czasie wszystko już zrozumiał, nawet obecność Daehyuna i to, co zrobił Chen. I dlaczego to zrobił. Do Krisa też zajrzał, kiedy dowiedział się, że oświadczył się Tao. Było z nim coraz gorzej, jego stan pogarszał się, zamiast poprawiać, co bardzo niepokoiło Hyunwoo.
– Hyung… co teraz? – zapytał najmłodszy, gdy w trójkę, razem z Luhanem, usiedli w salonie. Reszta zajęła się swoimi sprawami, a Daehyun wrócił na jakiś czas do Seulu.
– Nie wiem. Ciągle mam nadzieję, że przeżyje, bo nic więcej nie mogę dla niego zrobić – Hyunwoo sam czuł się strasznie bezsilny. Bardzo chciał pomóc, ale nie mógł, co już kompletnie go dobijało. W całej swojej karierze zawodowej, nie było mowy o tym, by jego pacjent nie przeżył, dlatego właśnie, bał się, że ten pierwszy raz może być przy tak bliskiej mu osobie. W końcu się z Krisem przyjaźnił i nie było mowy o tym, by jakieś sprawy związane z gangami tę ich relacje zepsuły… gorzej jednak ze śmiercią. Jej Hyunwoo nie był w stanie się sprzeciwić, pomimo tego, że bardzo by chciał.
– Wierzę w niego. To silny chłopak, poza tym, nie ma mowy, by zostawił Tao z tym wszystkim – stwierdził w końcu Luhan, łapiąc swojego ukochanego za dłoń. Chciał tym samym dodać mu otuchy. Oczywiście wolałby zrobić jakąś imprezę powitalna dla Sehuna z okazji wyjścia ze szpitala, zamiast pokazywać mu cały dramat, który go dopadł, ale niestety nie był w stanie tego zrobić.
– Masz rację, musimy być dobrej myśli – przyznał najmłodszy. Dał Luhanowi buziaka w policzek i wstał z kanapy. Poinformował ich, że wciąż jest słaby i że idzie się położyć. Luhan oczywiście pobiegł za nim, nie mógł sobie odmówić bycia blisko takiego przystojniaka, a zwłaszcza w jednym łóżku. Razem weszli więc do wolnej sypialni. Oczywiście, przez to jak dużo ich było, niektórzy musieli spać w śpiworach na podłodze, bądź też w dwójkę na łóżku przeznaczonym dla jednej osoby. Hunhan jednak nie miał nic przeciwko tej drugiej opcji. Po wykąpaniu się, razem położyli się na materacu. Lu od razu złapał młodszego za dłoń, po czym zaczął go całować.
– Lu… Lulu nie teraz… – Luhan opamiętał się dopiero, kiedy Sehun dotknął jego ramienia ręką, która wciąż była w gipsie. W myśli skarcił się za swoje zachowanie. Na chwilę zapomniał o tym, że najmłodszy godzinę temu wrócił ze szpitala.
– Przepraszam… ja… – pokręcił głową i westchnął, kryjąc twarz w dłoniach. Pierwszy raz ktoś tak zawrócił mu w głowie, pierwszy raz nie mógł się powstrzymać przed dotykaniem i całowaniem kogoś. Sehun był jedynym, który działał na niego w ten sposób. I nie wiedział, co ma z tym zrobić.
– Spokojnie, hyung. Nie jestem zły – Sehun zachichotał i zdrową dłonią pogłaskał go po policzku. To był jego pierwszy poważny związek i nie chciał, żeby coś się pomiędzy nimi zepsuło. Naprawdę chciał spędzić trochę czasu sam na sam z Luhanem, ale wciąż był obolały i ledwo mógł chodzić, a co dopiero pozwolić sobie na taki, jakby nie patrzeć, wysiłek. Położył się obok ukochanego i położył dłoń na jego brzuchu.
– Lu-hyung…
– Tak?
– Co teraz będzie? W sensie… nie wiemy, czy Kris-hyung z tego wyjdzie, Daehyun zmienił strony… co jak to wszystko się rozsypie? – spytał Sehun. Może i był najmłodszy, ale i tak bardzo martwił się o przyjaciół. Luhan pogłaskał go po włosach.
– Nie rozsypie się, Hunnie. Jesteśmy ze sobą zbyt mocno związani, żeby tak się stało – zapewnił. On sam ani na chwilę nie zwątpił w to, że ich przyjaźń i miłość przetrwa wszystko. Zaczał też opowiadać młodszemu historyjki sprzed kilku lat. To jak Kris kiedyś chodził naburmuszony po całym garaży, ponieważ zepsuło mu się radio w samochodzie, przez co wszyscy składali się na nowe, tylko po to, by w miarę “akceptowalny” Kris do nich wrócił. To jak Lay zakochał się w Amber i Luhanowi opowiadał o niej bez przerwy, ale samemu Yifanowi bał się o tym powiedzieć, by ten przez swoją nadopiekuńczość względziem dziewczyny, nie zapragnął wyrzucić go z gangu, albo to, jak kiedyś Chen spalił boczek, który próbował zrobić na grillu. Tak, wszystkie te sytuacje doskonale pamiętał i wierzył, że uda im się stowrzyć nowe wspomnienia, bo w końcu wszystko się ułoży i znowu będą szczęśliwą grupą bez kłopotów.
Sehun natomiast słuchając go, cały czas się uśmiechał. Był naprawdę wdzięczny Luhanowi za to, że odciąga jego myśli od tej smutnej rzeczywistości. Położył więc na jego klatce piersiowej głowę i na tyle, na ile pozwalały jego uszkodzenia ciała, wtulił się w niego. Starszy od razu go objął, ciesząc się, że może czuć tak bardzo wyczekiwane ciepło. Sehun zasnął.
W pokoju obok natomiast Tao przeżywał najprawdopodobniej najcięższe chwile w swoim życiu. Nie, nie dlatego, że cierpiał, lecz dlatego, że była wielka możliwość na to, że jego narzeczony nie przeżyje nocy. Cały czas przy nim siedział, trzymając jego dłoń. Nie przejmował się własnym zmęczeniem, głodem, czy też pragnieniem. Po prostu nie chciał zostawiać swojego ukochanego
– Tao? Przyniosłem ci coś do jedzenia, zjedz, ok? – Chen wszedł do środka niepewnie. Zerknął na Krisa. Oczywiście, życzył mu powrotu do zdrowia, nawet jeśli to miało oznaczać porzegnanie się z EXO. Wolał sam cierpieć, niż widząc braterstwo w tej grupie, patrzeć jak to jej członkowie pogrążają się w smutku. Położył tacę na stoliku znajdującem się niedaleko Tao i odwrócił się w stronę drzwi. Gdy już miał wychodzić, Zi go zatrzymał.
– Chen? – Jongdae przystanął. Odwrócił się i spojrzał na Zitao, który na chwilę skupił się tylko na swoim ukochanym. Potem się odezwał. – Co byś zrobił na moim miejscu?
Chen zrozumiał to pytanie. Wiedział, jakie Tao ma myśli. Miał świadomość, że jeśli już, to nie tylko Krisa jutro znajdą martwego. Oparł się plecami o ścianę i westchnął. Nie wiedział, co może mu teraz powiedzieć. Zastanawiał się przez chwilę.
– Co ja bym zrobił? – przygryzł wargę. – Na pewno nie to, o czym myślisz. Nie zakładaj z góry, że nie przeżyje. Jeśli ty będziesz wierzył, to on to wyczuje i będzie walczył. Nie skreślaj go – modlił się, żeby Tao zrobił to, o co go prosi. Co prawda będzie trudno. Już nawet w Hyunwoo powoli gasła nadzieja na to, że Kris wyzdrowieje. Starał się tego nikomu nie pokazywać i dobrze mu to wychodziło, ale Chen zauważył. On sam jednak wierzył, że jeszcze będzie dobrze. I chciał, żeby Tao też uwierzył.
– Masz rację – Jongdae usłyszał westchnięcie, a potem cichy chichot. – Jakim ja jestem narzeczonym? Przez cały czas myślę “on umrze, to się nie uda, jutro go ze mną nie będzie”, zamiast myśleć “przeżyje, wyzdrowieje, nie zostawi mnie”. Naucz mnie tak pozytywnie myśleć – rzekł, patrząc na Chena. Ten tylko uśmiechnął się i pogłaskał go po ramieniu.
– Po prostu uwierz.
***
Noc była dziwnie spokojna. Tao naprawdę zaczął się bać, Kris co prawda oddychał, ale słabo i nie ruszał się. Hyunwoo za to uznawał to za dobry znak, bo “przynajmniej oddycha”. Obaj siedzieli przy nim przez cały czas. Lekarz podawał Chińczykowi leki przeciwbólowe i coś, co zbije gorączkę. Nikt nie spał tej nocy, wszyscy się bali. Amber zasnęła pod drzwiami, w objęciach Laya. Dopiero rano obudził ją wychodzący Tao. Oboje się podnieśli.
– I co z nim? – spytała dziewczyna. Strasznie martwiła się o kuzyna, od kiedy zobaczyła go w takim stanie. Gdy Zitao się do niej przytulił, nie wiedziała, co myśleć. Zamiast płaczu, usłyszała jednak śmiech, co trochę ją uspokoiło.
– Jongdae miał rację… wystarczyło uwierzyć… – teraz to Tao płakał, ale ze szczęścia. Lay też ich objął i stali tak na korytarzu ładne 15 minut. Dopiero potem weszli do pokoju. Młodszy Chińczyk złapał swojego narzeczonego za rękę i uśmiechnął się, gdy Kris lekko otworzył oczy.
– Jesteś…
– Jestem, Kevin.

~ - autor: shizzuo w dniu 4 stycznia, 2014.

Komentarze 3 to “[CH11] Race against time”

  1. Nie mogę uwierzyć, że istnieją takie osoby, które tak pięknie potrafią pisać… wzruszająco, cudownie, zachwycająco, niespodziewanie. Wszystko, czego potrzeba w opowiadaniu – zostało zawarte. Dziękuję Wam za te łzy, wylane przeze mnie (przez wzruszenie opowiadaniem), DZIĘKUJĘ Z CAŁEGO SERCA ZA TEN ROZDZIAŁ. Naprawdę warto było tyle czekać.
    p.s Nie wiem co się stało z moją „fangirlową stroną”. chyba dojrzałam…… ASDFGHJKL; WJQERNQEVQWOUGBVNPQR CUDO ❤ . nie, jednak nie dojrzałam XDDD
    Jeszcze raz bardzo dziękuję ;_;

  2. O jeju *..* co to było… Myślałam, że sama umre, a nie Kris. Przyznam, że całe opowiadanie nie wierzyłam w to, że Kris mógłby nie przeżyć :D. No bo co by to było za opowiadanie później… Shsjsjissgahga xd
    Samą końcówke czytałam z 15 razy zanim zaczaiłam o co chodzi XD AIGOOOO jaka ja tępa jestem…
    Kris stracił pamięć? O.O… no to teraz dopiero ssię zrrobi ciekawie.

Dodaj komentarz

 
EXO Poland Fanfiction

Blog poświęcony polskim opowiadaniom o EXO

EXO Poland

Blog polskiego fanklubu EXO

B.A.P Poland

Pierwszy polski fanpage poświęcony B.A.P